Zauważyłeś, że my jako społeczeństwo mamy dość spore skłonności do narzekania, skupiania się na minusach (nawet tam, gdzie ich nie ma) i użalania się nad sobą? 🤫
Jeszcze do niedawna byłam jedną z tych osób, którą bardzo ciężko było czymkolwiek zadowolić, która wolała fokusować się na tych negatywnych rzeczach zamiast dostrzec istotę małych, pozytywnych zmian, które np. zadziały się tego dnia.
I nie powiem, że udało mi się to w całości przepracować, bo nadal łapię się na tym, że nie do końca, ale samym sukcesem jest dla mnie zauważenie tego i podjęcie działania w tym kierunku.
Pamiętasz swoje dzieciństwo? 🙋🏻♀️ Kogo rodzice przywiązywali bardziej wagę do tego, że nie posprzątał pokoju, zostawił brudny talerz, dostał mierny z egzaminu albo nie wyrzucił dzisiaj śmieci? A teraz zastanów się, ile razy coś zrobiłeś, a kiedy otrzymałeś za to jakąś pochwałę? Pewnie nieczęsto albo ten pejoratywny wydźwięk znacznie przeważał nad tym pozytywnym. I muszę ci powiedzieć, że odnoszę takie wrażenie, że ta presja, którą na siebie wywieramy w dorosłym życiu jest konsekwencją tego odciśniętego w dzieciństwie piętna.
I czułam, że w moim przypadku przez dość długi czas tak właśnie było. Nie potrafiłam wyzbyć się tego myślenia i wracało to do mnie jak bumerang, że coś wychodzi mi gorzej od innych albo, że inni są w jakiś sposób lepsi ode mnie.
I okay, moglibyśmy teraz powiedzieć, że to przez dzieciństwo i żyć z tym do końca swoich lat, ale czy to byłoby rozwiązaniem naszego problemu? Przynajmniej ¾ z nas musiałoby zamartwiać się tym każdego dnia, zamiast
- uświadomić to sobie,
- z całych sił pracować nad zmianą,
- być cholernie dumnym, że udało nam się wypracować tę zmianą i w którymś momencie zacząć czerpać z życia pełnymi garściami.
I w moim przypadku każda porażka (zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym) była po prostu ciosem w serce, który powodował, że jeszcze bardziej czułam zawód, strach przed kolejną próbą, przepełniającą mnie złość i uczucie beznadziejności. I dopóki nie podjęłam próby, żeby zrozumieć i postarać się zmienić mój punkt widzenia, tak właśnie postrzegałam porażkę, jako moje osobiste niepowodzenie.. Wtedy szalenie bałam się próbować nowych rzeczy, bo nie chciałam ponosić porażek, ale przecież nie popełnia błędów ten, który nic nie robi. Niby takie proste, a tak ciężko to pojąć.
I wiesz, co jest ciekawe, że wszystko zaczyna się tam – w głowie, i to jakie my nadamy czemuś znaczenie i to nazwiemy, to dla jednej osoby może być porażką, a dla drugiej cenną lekcją, i przede wszystkim jest to kwestia naszej perspektywy, dużej samoświadomości i kontroli w stosunku do sytuacji, z którą przychodzi nam się na co dzień zmierzyć. I dzisiaj myślę, że to, co w naszej głowie przyjmuje miano porażki, może być naprawdę bezcenną nauką i kształtować nas jako ludzi, (bo z autopsji powiem ci, że miałam ich naprawdę sporo i teraz uważam, że fajnie było ich doświadczyć), ale tak szybko, jak to zrozumiemy, tak łatwiej będziemy w stanie przyjąć to na klatę.
I w tym momencie wyciągnę trochę prywaty, bo myślę, że fajnie wpisuje się w temat, który dzisiaj poruszam.
Wracając do października 2022 roku, kiedy moje życie stanęło pod wielkim znakiem zapytania i czułam totalne rozwalenie, w jak beznadziejnym punkcie się znalazłam, to mogłam tkwić w tym stanie jeszcze przez długi czas albo uwierzyć w to, że po burzy jeszcze może wyjść słońce.
Lubię wracać pamięcią do przeszłości, nawet jeśli te momenty nie były najlepszymi w moim życiu, i czasami myślę o tym, co dało mi taką siłę, że tak szybko wskoczyłam na ten właściwy tor. Rodzina i przyjaciele, na pewno, moja determinacja i upartość, pewnie tak, ale przełomowy moment, to zmiana perspektywy i przekucie mojej własnej porażki w sukces, wyciągnięcie odpowiednich wniosków, które miały miejsce w tamtym czasie i ruszenie do przodu.
I na przełomie tego roku zmieniło się tak wiele w mojej głowie, że ciężko mi jest w to uwierzyć, jaką siłę mają nasze myśli.
W którymś ze wpisów na blogu wspominałam, że na początku szukałam pracy w swoim kierunku. Stworzyłam CV, portfolio i zaczęłam je wysyłać. Miałam kilka rozmów kwalifikacyjnych, jedne, które poszły mi lepiej, drugie gorzej. I myślę sobie, że jeszcze kiedyś te przysłowiowe porażki zadziałałyby na mnie wręcz przeciwnie (byłabym zawiedziona, poirytowana i czułabym niechęć do podjęcia kolejnych działań).
Zmieńmy perspektywę na tę z dzisiaj, teraz cieszę się na każde zadanie rekrutacyjne, w którym mogę się sprawdzić i nie traktuję tego jako czas stracony, bo wiem, ile korzyści mogę dzięki temu otrzymać.
Ale do brzegu.. Wtedy jeszcze chciałam przeprowadzić się do jakiegoś większego miasta, i co ciekawe, byłam o włos, żeby dostać pracę w marketingu, na której zresztą bardzo mi zależało, ale finalnie znalazł się ktoś z większym doświadczeniem. DZIĘKI CI BOŻE, że tak się wtedy stało. Teraz wiem, że to nie byłby dobry ruch. 😉
Czy się załamałam? Czułam zawód i to bardzo, ale postanowiłam, że będę wysyłać dalej. Później ograniczyłam się tylko do ofert zdalnych, a po kilku kolejnych miesiącach podjęłam decyzję, że wysyłam CV tylko tam, gdzie chciałabym naprawdę pracować (moje pole jest znacznie ograniczone, bo tych ofert nie ma jakoś dużo).
W trakcie robiłam kursy, udoskonalałam CV, realizowałam projekty stron internetowych, uczyłam się programów, działałam na swoich SM, podjęłam naukę nowego języka, cały czas idąc do przodu.
Zaczęłam zastanawiać się, co zrobić, żeby stać się atrakcyjniejszym pracownikiem w oczach potencjalnego pracodawcy, skoro wszyscy mówią tylko o doświadczeniu.. No tak, ale jak je zdobyć, jeśli zazwyczaj odbija się to echem albo zawsze znajdzie się ktoś, kto jest od ciebie lepszy? 😑
I mogłabym dalej narzekać i nic nie robić? Pewnie, że tak, ale czy to POMOGŁOBY mi osiągnąć moje cele? Jasne jak słońce, że nie, więc od tamtej pory, wzięłam życie w swoje ręce i bardzo polubiłam się z pracą. Postanowiłam, że każdego dnia będę pracować ciężko na swój sukces i podnosić swoje kwalifikacje, a jestem pewna, że zaprocentuje to w przyszłości. I myślę, że to jest najlepsza esencja tego, jak to później smakuje.
Kontynuując, któregoś dnia przeglądając maile, odezwała się do mnie ot tak firma, do której złożyłam CV jakoś w maju, teraz szukali drugiej osoby na takie samo stanowisko. Dodam, że oferta była naprawdę atrakcyjna, a moi znajomi z branży, którzy mają większy staż ode mnie zarabiają 3x mniej (tak dla zobrazowania atrakcyjności tej konkretnej oferty). Ale jak to u Anity często bywa, emocje wzięły górę i już zaczęłam myśleć, jak przeorganizować swoje życie, żeby na wszystko znaleźć czas (bo oczywiście ani mi się śni, żeby rezygnować z moich działań w SM).
Też masz tak, że jak się na coś nastawisz za bardzo, to zazwyczaj nie idzie po twojej myśli? 🙃 Do rozmowy przygotowałam się najlepiej jak potrafiłam, i po niej czułam, że to była jedna z lepszych rozmów rekrutacyjnych, jaką w życiu miałam, a co potęgowało to uczucie – bardzo fajnie nam się rozmawiało i czułam, że nadajemy na tych samych falach, a to jest dla mnie turbo ważne w pracy.
I czekając dłużej na decyzję, niż powinnam, już wtedy wiedziałam, że chyba się nie udało.. Moje przeczucie sprawdziło się, bo właśnie tak się stało. Pamiętam, że kilka dni chodziłam mega struta, a moja samoocena poszła trochę w dół i potrzebowałam chwili, żeby to sobie jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Ale właśnie, to jest gra, w której wygrywa najlepszy, i nie ma sensu podchodzić do tego zbyt emocjonalnie, tylko działać dalej.
Pisałam już o tym, że głęboko wierzę, że nic nie dzieje się bez powodu, i wszystko to, co przytrafia nam się w życiu, ma jakieś drugie dno.
I w takich sytuacjach lubię wpadać z odwiedzinami do osoby, której już nie ma ze mną, ale często jest tak, że te rozmowy potrafią wyleczyć mnie z gorszego humoru, który towarzyszy mi w tej danej chwili. Ktoś może zjadłby mnie teraz za to, co napiszę, ale SIADAM NA NAGROBKU (ale cóż, robię to, bo to tylko kawał głazu) i gadamy sobie, bo czasami mam ochotę właśnie na rozmowę z nim i wewnątrz mam jakieś nieodparte wrażenie, że wszystko to, o co kiedyś prosiłam, nagle zaczęło się dziać.
I często powtarzam wtedy, tato ja wierzę, że tam jesteś, patrzysz na mnie i pomagasz mi podejmować właściwe decyzje i to kolejna cenna lekcja, którą mi zafundowałeś, a ja po prostu odebrałam to jako porażkę, a totalnie nie powinnam. Emocje wzięły górę, a później negatywna ocena i podważenie wszystkiego, co dotychczas udało mi się osiągnąć. I po tym spotkaniu często pojawia się uśmiech na mojej twarzy 😉
Wracając jeszcze na chwilę do tematu interview, myślę, że ta rozmowa była zaskoczeniem nie tylko dla mnie, ale dla osób, które były po drugiej stronie komputera, bo moje CV jeszcze w tamtym momencie nie było tak bogate w doświadczenie, które zdobyłam na przestrzeni ostatnich miesięcy. I może ta rozmowa poszła tak dobrze, bo w końcu zamiast dowodzić słownie o nienagannej polszczyźnie mogłam odesłać ich do moich wpisów na blogu, do wszystkiego tego, czemu na co dzień poświęcam się całą sobą. Nie dostałam tej pracy, bo znalazł się ktoś z większym bagażem doświadczeniem, ale usłyszałam, że wywarłam bardzo pozytywne wrażenie, i byłam jedną w TOP 3 kandydatów, których rozważali do podjęcia współpracy.
JA, która jeszcze kilka miesięcy temu karmiła się krytyką, surową oceną, wmawiając sobie, że nie jest wystarczająca, żeby kiedyś stanąć na szczycie.. Tymczasem w kilka miesięcy zrobiłam taki podstęp, że brakuje mi słów.
I Anita, czy żałujesz? 🤔
Minęło kilka dni, emocje, które buzowały, po chwili opadły i przyjęłam to na chłodno.
I wiesz co, wtedy właśnie dotarło do mnie, że jestem wdzięczna za tę rozmowę, za nowe doświadczenie, za kolejne drzwi, które sobie otworzyłam i za to, że mam jeszcze milion różnych pomysłów w głowie, które tylko czekają, żeby wprowadzić je w życie, ale może nie miałabym czasu, żeby to zrobić, jeśli wydarzyłoby się wtedy inaczej? Who knows 🤪.
Droga na ten przysłowiowy wierzchołek góry jest zazwyczaj bardzo kręta, i czy tego chcemy, czy nie, to te porażki są jej nieodłącznym elementem, ale punkt widzenia często zależy od punktu siedzenia, i to, w którym miejscu Ty postanowisz usiąść, zależy tylko od Ciebie.
Trzymaj się ciepło,
Annie
Dodaj komentarz