Drogi pamiętniku..
Długo myślałam o tym wpisie, ale nie miałam zielonego pojęcia, w jakie słowa powinnam ubrać ten update minionych miesięcy. Poniekąd zaczęłam odczuwać nawet dziwny dyskomfort, że miałabym podzielić się tutaj jakimiś nowinkami z mojego życia. 🫣 Ostatni czas to wybuchowy mix przeróżnych emocji, od tych pozytywnych (ale o nich później) po momenty smutku, złości, chwile strachu, przepełniającego stresu, ale także walki o siebie (takiej wewnętrznej) pomimo wielu niepowodzeń. To zmaganie się z tą ciemniejszą stroną życia (częściej niż to bywało zwykle), z którą każdy z nas się mierzy, a o której tak cholernie ciężko jest mówić, kiedy coś nie idzie po naszej myśli.
Moja metoda w takie dni, tygodnie, miesiące?
To chowanie się do swojej skorupy i milczenie w samotności, w nadziei, że zaraz wyjdzie 🌞. To często zatapianie się w obowiązki dnia codziennego po to, żeby nie wpędzać siebie w ten czarny humor jeszcze bardziej, i pomimo słabszego czasu, nie wypaść ze swojego rytmu. To swego rodzaju test, nawet względem tych czynności, które dają mi na co dzień ogromne szczęście. Z czasem to także nauka dzielenia się tym, co ciężkie z bliskimi, bez wpędzania siebie w poczucie winy, że jestem JEDYNĄ osobą, która powinna sobie w tym słabszym czasie poradzić.
W jednej chwili poczułam, że potrzebuję zdystansować się trochę od tego wirtualnego świata, mimo że z tyłu głowy wiedziałam, że chowanie głowy w piasek to absolutna odwrotność tego, czym miałam w planie się tutaj z Wami dzielić.
Z drugiej strony publikowanie czegoś, tylko po to, żeby o tym napisać, bo tak trzeba, to ostatnia rzecz, o jakiej wtedy myślałam.. Od początku marzyłam, żeby myślą przewodnią tego miejsca było dokumentowanie swojej drogi jako procesu dążenia do spełnienia, i pisaniu o życiu takim, jakim ono naprawdę jest, ale na pewno nie ponad wszystko. Dzisiaj myślę, że po prostu tego było mi trzeba, i cieszę się, że zdołałam uszanować swój wybór, wtedy kiedy po prostu nie miałam ochoty mówić o tym, co było dla mnie potrójnie ciężkie. To pokazało mi również, jak ważna jest dla mnie moja prywatność, i że są takie sfery, o których najzwyczajniej nie chciałabym tutaj wspominać.. 😉
Napisałam wcześniej, że to była lekcja, nawet względem tych czynności, które robię na co dzień, i dosłownie tak było! Obrazując Ci to na konkretnym przykładzie, to pamiętam, jaka niechęć towarzyszyła mi w trakcie przygotowań do piątego półmaratonu. Do ostatniej chwili miałam obawy, czy na pewno uda mi się go przebiec..🫣 A co było w tym wszystkim najtrudniejsze? Odpowiadając na pytanie, to myślę, że realizowanie planu nawet w kryzysowych chwilach, kiedy zwątpienie pukało do moich drzwi każdego dnia, trzymanie się systematycznych treningów mimo braku chęci, łączenie obowiązków w dniach, kiedy było ich naprawdę sporo, pogodzenie planu ze zmianami, które zachodziły bardzo dynamicznie.
Za nic w świecie nie planowałam odpuścić, bo wiedziałam, że efekt takiego działania po fakcie byłby dla mnie dużo gorszy. Co nie zmienia faktu, że motywowanie siebie wymagało ode mnie znacznie większej dyscypliny i takiego “zebrania się w sobie” niż to miało miejsce zazwyczaj.
I oprócz obowiązków dnia codziennego, sporą część mojej uwagi pochłaniały poszukiwania pracy, wróć — nadal pochłaniają. To dość intensywny czas związany ze scrollowaniem różnych ofert pracy, wysyłaniem CV’ek, to przechodzenie przez rozmowy/ zadania rekrutacyjne, żeby ostatecznie rozejść się w swoją stronę, a czasami usłyszeć to, co uwielbiam najbardziej — byłaś w pierwszej trójce. To również taka ciągła gonitwa myśli w temacie sfery zawodowej. To taki czas, w którym emocje ekscytacji miksują się na przemian z równoczesnym zawodem, złością, irytacją. To czasami takie uczucie bezsilności, to też pakowanie do swojej głowy tysiąca różnych (często negatywnych) myśli, i wręcz wpędzanie siebie w ten podły nastrój, kreując przy tym pesymistyczny obraz siebie. Nie znoszę tego! 🤬
Gdyby w takich sytuacjach istniał jakiś złoty przycisk, którego mogłabym użyć, żeby na chwilę wyłączyć głowę, z chęcią bym z niego skorzystała. Zwłaszcza że biczowanie siebie za swoje starania nie do końca brzmi, jak dodawanie sobie otuchy, a raczej dokładanie zmartwień do tego pieca. Myślałam, że taki burzliwy etap, w którym tego typu myśli pojawiały się na potęgę mam już za sobą, że jakoś udało mi się to okiełznać, że całkiem nieźle nauczyłam się działać w takich sytuacjach, ale chyba nie do końca. Ponadto często to uczucie bezsilności w połączeniu z nieubłaganie biegnącym czasem wystarczyły, żeby dolać oliwy do ognia i rozżarzyć ten piec jeszcze bardziej. I w tym momencie zastanawiam się, jak to jest, że ludziom to całkiem sprawnie wychodzi, a mi nie. I wtedy dochodzi do mnie, że każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu to czuje i stawia czoła takim swoim kryzysom, najczęściej po prostu nie mówimy o tym na głos. 🤫
Moje ostatnie miesiące nie składały się oczywiście tylko z takich chwil, owszem było ich więcej niż zazwyczaj, ale takie stany raz nasilały się bardziej, drugim razem czułam, że jest całkiem stabilnie. Poczułam, że chciałabym podzielić się takim wpisem na moim Simply Blogu z dwóch powodów. Pisałam kiedyś, że często droga, którą przebywamy z punktu A do punktu B jest turbo kręta, czasami potykamy się i możemy tam zostać, albo wstać i iść dalej, czasami nie rozumiemy, dlaczego coś dzieje się w taki, a nie inny sposób (zwłaszcza kiedy działamy), i znowu mamy dwa wyjścia, zatrzymać się i poprzestać, albo iść dalej. Pisząc o tym, wydaje się to takie banalne, ale w praktyce ten banał jest cholernie trudnym orzechem do zgryzienia. To taki czas, kiedy przeszłam z teorii do praktyki, i pomyślałam, że chcę pozostawić po niej jakiś ślad, kiedy za kilka lat poczułabym, że mam chęć wrócić pamięcią do tych wszystkich myśli.
Po drugie chciałabym Ci pokazać, że nawet największy twardziel na zewnątrz może być bardzo kruchą istotą wewnątrz. I ma do tego całkowicie prawo. Nie należy uciekać od wyrażania emocji takich jak smutek, złość, gniew. Dopuszczanie ich do siebie i lepsze zrozumienie przyczyny, nauka radzenia sobie w takich sytuacjach, jest o niebo lepszym rozwiązaniem. Czuję, że teraz jestem na takim etapie, kiedy staram się lepiej rozumieć, dlaczego akurat w taki sposób coś czuję i podejmuję kolejne próby zamiast obrażać się na życie. Pewne rzeczy wymagają czasu, i bardzo chcę w to wierzyć.
I zgodnie z moją obietnicą, chciałabym wpuścić odrobinę słońca do tej mojej internetowej przestrzeni, i napisać o tym, co pięknego wydarzyło się w moim żyćku jakiś czas temu. A mowa tutaj o mojej ukochanej soulmate👩🏼❤️👨🏼, która pojawiła się w nim całkiem niespodziewanie i pokolorowała je dosłownie KAŻDYM kolorem tęczy. 🌈
W głębi ♥️ zawsze pragnęłam, żeby budować to swoje szczęście w tandemie, ale wiedziałam, że ono nadejdzie we właściwym momencie. Na początku tej drogi zadecydowałam, że chcę poukładać siebie, poczuć się dobrze sama ze sobą, i to była najlepsza decyzja ever. Myślę, że w innym razie nie pozwoliłoby mi to na budowanie zdrowych relacji z ludźmi. Czuję, że ten moment nadszedł, kiedy jestem na tyle świadoma, że mogę tworzyć coś dojrzałego, podejmować rozsądne wybory, kroczyć odważnie (ale nadal z głową na karku), i dzielić się tym podejściem z innymi. Moja rzeczywistość zdecydowanie nie jest już taka, jaką była jeszcze przed chwilą, zmieniła się i to bardzo. Ale jest dokładnie taką, o jakiej skrycie marzyłam, taką, której nie zamieniłabym za nic w świecie, nawet jeśli wiążę się ona z kompromisami, wyrzeczeniami, zmianami, to jestem na nie na maksa gotowa, bo tak właśnie rozumiem miłość. I piękne w tym wszystkim jest to, że moje cele, są teraz NASZYMI CELAMI, które w takim obliczu mają dla mnie jeszcze większą wartość. 🥹
Takiego prezentu od życia przyznam, że się nie spodziewałam, ale to bez dwóch zdań najcudowniejszy gift, jaki mogło mi ono podarować. Mówi się, że miłość niejedno ma imię, moja zdecydowanie ma jedno, i ma na imię ….. bardzo ładnie. 🙂
A tutaj kilka randomowych fotek z ostatnich miesięcy, jak widać pomimo ciemnych chmur, o których wspominam we wpisie, bardzo często wychodziły promienie ☀️
Trzymaj się ciepło,
Annie
Dodaj komentarz