O tym wpisie myślałam już dawno, dlatego że jest on dla mnie niezwykle ważny z kilku powodów. Przede wszystkich związany jest z bardzo wyjątkową osobą, którą spotkałam w trakcie moich studiów licencjackich w Poznaniu i niesie za sobą kilka lat pięknych wspomnień, które tworzymy razem do dzisiaj. Tym bardziej nie wyobrażam sobie nie podzielić się z wami tą historią 🥹. To również dzięki niej zrozumiałam, że niewiele znaczy tak wiele, a podjęcie wolontariatu było absolutnie jedną z lepszych decyzji w moim życiu.
Pisząc to jestem w drodze do mojej babci i to najlepsza okazja, żeby zebrać myśli i przelać to wszystko na „papier”. Zwłaszcza że to miejsce, to coś w rodzaju mojego pamiętnika i niezapomnianych chwil, do których chciałabym powracać.
Jak już kiedyś wspominałam, uwielbiam ludzi, to jacy różni są i jakie doświadczenia ich dzielą, to kawałek tego świata, którego jestem na maksa ciekawa. Taką osobą w moim życiu jest Pani Irenka, którą znam już od hmm.. 2017 roku 🤔, kiedy wpadłam na pomysł, że chciałabym odbyć wolontariat. W tamtej chwili, potrzebowałam takiego poczucia, że mogę być dla kogoś ważna, że w jakiś sposób mogę pomóc i poprawić kogoś dzień, nawet jeśli równało się to ze zwykłą rozmową i idącą za tym radością, o którą na co dzień jest bardzo ciężko w takich miejscach, ale o tym później.
Pierwszy raz o Stowarzyszeniu mali braci Ubogich dowiedziałam się z Internetu, kiedy to w mojej głowie pojawiła się myśl o wolontariacie. Zaczęłam od zrobienia porządnego researchu, w co mogłabym się w ogóle zaangażować jako totalny „świeżak” w tym temacie. Nie byłam zdecydowana na pomoc osobom starszym, to był strzał. Odkąd pamiętam, większość mojego czasu spędzałam w starszym towarzystwie i pewnie to również był powód, dla którego wybrałam akurat to Stowarzyszenie. I śmieszne jest to, że bardzo często w Poznaniu, były sytuacje, kiedy to na przystankach autobusowych starsi ludzie podchodzili z pytaniem, właśnie do mnie. Raz nawet zdarzyło mi się poznać babcię w autobusie, która tak mnie polubiła w trakcie wymiany jakiejś krótkiej informacji, że poprosiła o mój numer telefonu i ewentualne spotkanie.
Ale do meritum, decydując się na taki wolontariat, zaczęłam od spotkania z Zuzą, która koordynowała pracą wolontariuszy. Zuzia powiedziała mi więcej o Stowarzyszeniu, to była taka luźna, niezobowiązująca rozmowa, ale ja już wtedy wiedziałam, że w to wchodzę. Byłam pewna, że to właśnie tego chcę i czułam już na pierwszym spotkaniu pozytywne wibracje, które biły z tamtego miejsca. Podpisałam umowę i czekałam na telefon przez około miesiąc/ dwa. Pamiętam, że dość długo.
W któryś jesienny dzień dostałam telefon, że jest ktoś, kogo mogłabym odwiedzać, ale właśnie, było jedno ALE, bo Pani Irenka nie dość, że swoje dnie na co dzień spędza w domu pomocy społecznej, to jeszcze jest po udarze lewej półkuli mózgu. Skutki tego są takie, że Pani Irka ma problem z mówieniem, cała jej lewa strona ciała jest po prostu sparaliżowana i bezwładna. Dlatego Zuza, wahała się z tą decyzją, bo nie była pewna, czy poradzę sobie z tak ciężkim przypadkiem.. Nikt z nas nie chce doświadczyć odrzucenia, a przychodząc tam tylko raz, mogłoby to w jakiś sposób wpłynąć na moją podopieczną, dlatego tak ważne jest, żeby podjąć świadomą decyzję w kwestii wyboru tej osoby. Ja z kolei bez chwili wahania powiedziałam, że jestem na TAK i bez dwóch zdań chcę ją poznać. Na pierwsze spotkanie poszłyśmy razem z Zuzą i kiedy zobaczyłam Panią Irkę, wiedziałam, że to zdecydowanie osoba, która jest mi emocjonalnie bardzo bliska i to połączenie będzie wybuchowe! 💣
W tamtym czasie starałam się łączyć to wszystko ze studiami i odwiedzałam ją w miarę systematycznie, zazwyczaj spędzałam tam godzinkę/ dwie, opowiadając jej pokręcone historie mojego życia 🙃. Wyobraź sobie, że to podwójnie ciężkie, dlatego że przyswojenie jakiejś informacji zajmowało babci znacznie więcej czasu niż standardowo w przypadku zdrowego człowieka. Działo się tak dlatego, gdyż udar spowodował bardzo potężny uszczerbek na jej zdrowiu i czasami powtarzałam i opowiadałam jej coś po raz setny, a ona za każdym razem słuchała tej historii, jak zaczarowana ☺️. Z kolei jej koleżanki z pokoju często nie dowierzały, że jestem w stanie siedzieć tam kilka godzin i bardziej prowadzić dialog sama ze sobą niż z nią. Ale to nie miało dla mnie znaczenia. Starałam wyciągnąć się z tego czasu najwięcej jak się da, i sprawić, że jej dzień stanie się lepszy, nawet jeśli w zamian miałabym otrzymać zwykły uśmiech. Widziałam, jaki trud sprawia jej każde wypowiadane słowo i przepełniająca ją złość, że nie potrafi powiedzieć czegoś, w taki sposób jakby chciała to przekazać, albo przekazałaby jeszcze kilka lat temu. Tym bardziej czułam poruszenie i chęć pomocy, często mówiąc, że dzisiaj to ja sobie więcej pogadam. Widziałam, jak często frustrowała się, że nie potrafi wymówić jakiegoś słowa, albo go nie pamięta, a ja zawsze tłumaczyłam, że spokojnie, mamy czas i pomału dojdziemy do tego, co chce mi powiedzieć.
Polubiłyśmy się, i to bardzo! 🥰 Na początku tej przygody Pani Irka była w stanie chodzić o lasce inwalidzkiej, później z pomocą balkonika, i robiła to wszystko mimo paraliżu i ogromnych bólów w trakcie poruszania się. Często podczas naszych pierwszych spotkań korzystałam z dostępnych tam wózków inwalidzkich, pomagałam jej usiąść i jechałyśmy na balkon, na którym miałyśmy więcej swobody, żeby pogadać. Od kilku lat nie wychodziła nigdzie, poza pokojem, w którym spędza swoje dnie do dziś. Od tego czasu zmieniła miejsce kilka razy, leżała zarówno z bardziej zaawansowanymi przypadkami, jak i mniej. W czasie moich odwiedzin byłam świadkiem śmierci osób, które przy okazji wizyt u Pani Irki poznałam i również bardzo polubiłam.
Od zawsze w mojej głowie kłębiły się szalone pomysły i zazwyczaj, jak wpadałam tam z wizytą chciałam urozmaicić jej ten czas najlepiej jak się tylko da. Pani Irka spędziła lata w tym miejscu, a z tego, co rozmawiałyśmy nigdy nie miała nikogo, kto zadbałby o nią, po prostu z dobrego serca. No i stało się, dzisiaj myślę, że powinnam dostać za to medal, bo udało mi się postawić na głowie cały DPS, włącznie z siostrami zakonnymi, które ten DPS prowadzą i namówić je, żebym mogła ją na taki spacer zabrać. Z 3 piętra przetransportowałam ją na sam dół i dopięłam swego. Poszłyśmy na kilkugodzinny spacer, zahaczyłyśmy o kawiarnię i park. Ta wyprawa była ciężka, bo nie do końca przewidziałam, że chodniki w Poznaniu są średnio przystosowane do jazdy z wózkiem. Ale jak ciężko by nie było, ani mi się śniło, żeby z nią wracać, i w tym przypadku moja upartość jest cechą, którą bardzo lubię. To była pierwsza i ostatnia wyprawa, bo im dalej w las, tym było u niej gorzej z poruszaniem się i wstawaniem z łóżka. Pomimo rehabilitacji, które Pani Irena miała regularnie, te nie przynosiły za dużych rezultatów, a tabletki zazwyczaj nie uśmierzały bólu dostatecznie. Często słyszę od Pani Irki, że chciałaby już odejść z tego świata, że nie chce już dłużej się męczyć. Rozumiem to, mimo ogromnego bólu, który przepełnia mnie od środka, każdego z nas kiedyś to czeka, a chciałabym, żeby w końcu zaznała lepszych dni, tam do góry. I jak tutaj pocieszyć człowieka w takim momencie? Odpowiadam, że najwidoczniej ma jeszcze do spełnienia jakąś misję na tym świecie, a ja mogę ją nadal odwiedzać i choć w jakimś stopniu wnieść trochę ☀️ w ten dzień.
Oprócz tych pięknych chwil, byłam świadkiem także tych przykrych, które zazwyczaj dzieją się w kuluarach takich miejsc, ale nikt za bardzo o nich nie mówi. Jestem turbo empatyczną osobą, ale nawet mi zdarzyło/ zdarza się wiele razy sprawić komuś przykrość, powiedzieć coś niemiłego lub w jakiś sposób zachować się nieodpowiednio. Jesteśmy tylko ludźmi i normalne, że na co dzień doświadczamy takich sytuacji.
I czasami przychodzą momenty, że nie jesteśmy w stanie zająć się sobą i właśnie w takich miejscach przychodzi nam spędzić ostatnie lata swojego życia. Nigdy nie dopytywałam Pani Irki o koszty związane z pobytem w DPS-ie, ale domyślam się, że to, co przez całe życie zgromadziła, pokrywa miesięczne koszty związane z usługami świadczonymi przez DPS, a z tego zostają marne grosze na jakieś dodatkowe zachcianki, lub po prostu rodzina jest zobowiązana pokryć ten pobyt. Nigdy nie dopytywałam, bo nie wiedziałam do końca ile mogłoby być w tym prawdy, a ile wyimaginowanej kreacji stworzonej w głowie Pani Irki, bo już wtedy dostrzegłam, że często informacje z przeszłości bardzo mieszały się jej z teraźniejszością.
I najzwyczajniej bywały momenty, że bardzo bolało mnie serce i czułam ogromny zawód, zażenowanie, niezrozumienie, w sytuacjach kiedy komfort życia i to jak zostaniesz potraktowany, przekładał się na dobra materialne, którymi mogłeś, albo nie mogłeś się dzielić. Czyli coś w rodzaju im więcej dasz, tym lepiej masz. Niestety to kolejna z rzeczy, na którą za dużego wpływu nie mamy i często jedyne co pozostaje, to zacisnąć zęby i się z tym pogodzić.
Wierzę, że nic nie dzieje się bez powodu, to jakich ludzi spotykamy na naszej drodze, to jakie decyzje podejmujemy, to wszystko jest niezwykle cenną lekcją. I po czasie widzę również, że ta znajomość miała bardzo duży wpływ na moje życie. Jak mogłeś/ mogłaś przeczytać we wpisie poznajmy się, wspomniałam tam o tym, że często czułam mega zagubienie, wchodząc dopiero w ten wielki świat. Dokładnie takie samo zagubienie czułam, kiedy musiałam wybrać temat pracy licencjackiej.. Totalnie nie miałam pojęcia, o czym chciałabym ją napisać. Z całej tej pseudo uczelni, trafiła mi się cudowna pani promotor, którą z uśmiechem na ustach wspominam do dziś. To również dzięki niej wpadłam na pomysł napisania pracy o Stowarzyszeniu w połączeniu z wizerunkiem osób starszych w mediach, zahaczając również o wątek mojej przygody z babcią.. Temat starości to zagadnienie, z którym przyszło mi się zmierzyć i przyznam, że to nie był łatwy kawałek chleba, ale praca, która leży dzisiaj na półce z książkami jest dla mnie wyjątkowym dziełem, bo nie jest o niczym, bo nie jest tylko pustym tematem, który wybrałam na potrzeby ukończenia tych studiów, niesie za sobą mnóstwo wartości, z którymi chcę się utożsamiać i być utożsamianą.
Otrzymałam również wiele pomocy i wsparcia od samej Zuzy i Stowarzyszenia, z którym byłam wtedy związana, więc mój sukces, jest również ich sukcesem.
Wyprowadzając się z Poznania, wiedziałam, że nie będę w stanie odwiedzać babci regularnie i zrezygnowałam z kontynuowania przygody jako wolontariusz, ale obiecałam sobie, że to nie jest the end, to nie może być the end, dlatego, że nie jestem osobą, która potrafi wymazać z życia tak wartościową osobę i zapomnieć. Pani Irka do teraz wzrusza się na mój widok i dziękuje mi, że wpadam tam z odwiedzinami, a ja w duchu myślę sobie, ile złota wokół siebie mam i to takiego, które nigdy nie straci na wartości, bo jest dla mnie tym jedynym w swoim rodzaju, takim, którego nie da się kupić za żadne pieniądze tego świata.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zostawiła tutaj kilka wspólnych fotek. Czyż nie wyglądamy razem dobrze? 🤪😎
Trzymaj się ciepło!
Annie
Dodaj komentarz